Czy Orla się do nas uśmiechnie?

lis 28 2023

Odkąd pamiętam, największą wartość dostrzegałam w naturze i jej majestacie. Stroniłam od miejsc przeludnionych i zawsze wybierałam eksplorowanie świata na własną rękę. Odkrywanie Tatr poza oczywistymi szlakami i dobrą pogodą musiało zatem pojawić się na mojej liście. 

IMG-20231027-WA0072

W sierpniu tego roku moja koleżanka zadała mi pytanie: „Kinia, czy Orla tym razem się do nas uśmiechnie?” Nie byłam pewna, ale zarezerwowałam nocleg w Dolinie Pięciu Stawów i postanowiłam zdać się na los. Pierwsza próba przejścia najtrudniejszego i najniebezpieczniejszego szlaku turystycznego w Polsce odbyła się już wcześniej i padła na ostatni tydzień maja tego roku.

Pogoda nie była najlepsza

Pomimo wiosny, warunki pogodowe, które wtedy panowały, po prostu mnie zmroziły. W schronisku, w Dolinie Pięciu Stawów komunikat ze strony GOPR-owców był jasny – „nie ma opcji na przejście Orlej”, jednak moja ambicja nie pozwoliła mi poddać się bez walki. Stwierdziłam, że muszę przynajmniej dotrzeć do Zawratu i dopiero wtedy podejmę decyzję, co dalej. Droga z „Piątek” – czyli Schroniska w Dolinie Pięciu Stawów do Zawratu powinna zająć ok. 2 godzin. Wraz z moimi kompanami szłam 3,5 godziny  – pierwszy raz w rakach i z czekanem. Tatry nauczyły mnie wówczas pokory. Zrozumiałam, że w starciu z naturą, człowiek nie ma żadnych szans. Przemoczone buty i rękawice, bolące z zimna palce i zmęczenie wspinaczką w śniegu, ledwo pozwoliły cieszyć się ze zdobycia Zawratu. Niewzruszona pogodą Orla, przemówiła wówczas do mnie: „1:0 dla mnie, Kiniu”. 

IMG-20231027-WA0259

Gdy przyszła odpowiedź ze schroniska, że najbliższy wolny termin to przedział między 25 a 27 października, zaśmiałam się pod nosem. Nie dawałam sobie żadnych szans na podjęcie próby przejścia szlaku. Jednak biorąc pod uwagę urokliwość jesieni w górach i fakt, że poranek w Dolinie Pięciu Stawów nie może równać się z żadnym innym porankiem w Polsce, postanowiłam zarezerwować powyższy termin i zaprosić dwie bliskie koleżanki, które podobnie do mnie doceniają piękno polskich gór.

Sprawdzałyśmy pogodę od 20 października i aktualne warunki każdego dnia, które były jednoznaczne: będzie zimno, śnieżnie i wietrznie. Chatka Pod Rysami od Słowackiej strony została zdmuchnięta przez halny, mimo iż była przywiązana do skał i do tej pory nie ruszyła jej żadna lawina. Odczuwalna temperatura minus 4 każdego dnia. Finalnie pogrzebałyśmy marzenie o Orlej licząc tylko na jeden nocleg w Dolinie oraz jakiś „spacerek” w okolicy stawów lub Wodospadu Siklawa.

Może warto spróbować?

Środa 25 października przywitała nas deszczem na parkingu w Palenicy Białczańskiej. Do „Piątek” szłyśmy wyjątkowo przez Świstówkę Roztocką i zaliczyłyśmy śniadanie w Morskim Oku. Cisza, spokój i mgła. Po śniadaniu deszcz ustał i udałyśmy się na szlak prowadzący do Doliny Pięciu Stawów. Dwie godziny przepięknej wędrówki, plus palące słońce w Piątkach wprowadziły nas w tak wyborne humory, ze w mojej głowie znów pojawiła się myśl: „A może jednak spróbujemy…?” Moje towarzyszki przystały na to.

Następnego dnia wstałyśmy o 6 rano. Droga była bajeczna. Miałyśmy ze sobą lekkie plecaki wypełnione tylko słodyczami i wodą i jak na odpowiedzialne osoby w górach przystało – czołówki. Lekki wiaterek, cisza i pusty szlak. Nieśpiesznie wędrowałyśmy robiąc przystanki na zdjęcia i podziwianie widoków. Po niecałych 2 godzinach dotarłyśmy na pierwszy szczyt. Następnie ruszyłyśmy dalej na Orlą zostawiając za sobą niesamowitą mgłę.

Najdłuższe 4 km 

Miałyśmy świetne humory i wysoki poziom endorfin, szło się wręcz wyśmienicie. Świetnie oznakowana trasa i bardzo dużo ulubionej przeze mnie „biżuterii” - czyli łańcuchów dla ułatwienia wejść i zejść. Po około godzinie dotarłyśmy na Kozią Przełęcz do słynnej ośmiometrowej drabinki. Dziewczyny mając lęk wysokości, nie miały żadnego problemu z pokonaniem jej. W tym miejscu znajdowało się również rozwidlenie szlaków. Można było dalej podążać czerwonym szlakiem w stronę Koziego Wierchu albo zejść żółtym szlakiem do schroniska. Podjęłyśmy decyzję, aby iść dalej. 

 

Po około półtorej godziny dotarłyśmy do Koziego Wierchu. 1,4 km z 4,3 łącznie do pokonania. To zawsze były moje słowa: „O co tyle krzyku, skoro to tylko 4 kilometry?!”. Dziś jednak wiem, że to najdłuższe 4 km, jakie przyszło mi pokonać wspinając się po prawie pionowych skałach. Z tego miejsca ponownie można było zejść do schroniska i była to już ostatnia szansa. Dziewczyny się krygowały, ale adrenalina i widoki nie pozwalały przerwać wycieczki.

Celowo nie będę pisać, jakie przeszkody i jakie emocje towarzyszyły nam w dalszej wędrówce, ale napiszę tylko, że gdy dotarłam do Krzyżnego, to pomimo bólu nóg, podskoczyłam wręcz z radości.

Resztką sił schodziłyśmy półtorej godziny. Zmarznięte, głodne i obolałe, prawie biegłyśmy ostatnie metry, żeby tylko znaleźć się w Piątkach, usiąść i coś zjeść. Dotarłyśmy równo na 18:00.

Obsługa i goście w głównej izbie nie mieli wątpliwości czego dokonałyśmy. Wdzięczność, radość i wzruszenie malowały się na naszych twarzach. Pomyślałam sobie: „Hej Orla! Tym razem 1:0 dla mnie”.

 

Kim jestem?

Nazywam się Kinga Kańtoch, pracuję w spółce TAURON Ciepło, gdzie wspieram projekty strategiczne w Biurze Strategii i Rozwoju. Wcześniej pracowałam w spółce TAURON Sprzedaż, gdzie zajmowałam się sprzedażą gazu i energii elektrycznej dla klientów z sektora MSP. Jestem osobą, która nie wysiedzi dłużej w jednym miejscu. Stale szukam wrażeń i przygód. Stawiam sobie nowe wyzwania, ucząc tym samym najbliższych, że dzięki odwadze nasze życie staje się niebanalne, a my sami możemy osiągnąć każdy postawiony sobie cel.

Kinga Kańtoch 

Czytaj MegaMocne historie o pracownikach TAURONA w każdą środę w Dzienniku Zachodnim, Nowej Trybunie Opolskiej, Gazecie Wrocławskiej, Gazecie Krakowskiej oraz w Tauronecie: E-prenumerata wybranych regionalnych gazet (sharepoint.com).

Sprawdź też