Jak dowiedziałem się o powodzi?
Na Bobrze mieliśmy do czynienia z przejściem dwóch fal kulminacyjnych. W czasie pierwszej przebywałem z rodziną na wczasach nad morzem. Pogoda była wtedy słoneczna, nie miałem pojęcia, że na Dolnym Śląsku przechodzą gwałtowne ulewy. Dopiero 7 lipca z wieczornych Wiadomości dowiedziałem się o krytycznej sytuacji na Południu Polski. Postanowiłem zadzwonić do kolegów z pracy, żeby się czegoś dowiedzieć. Trzeba było stać w długiej kolejce do jedynej budki telefonicznej, jaka była na terenie ośrodka wczasowego. Wiele osób chciało dodzwonić się do bliskich, panowała ogólna panika. Kiedy w końcu udało mi się skontaktować z kolegami z elektrowni Pilchowice II, obok której znajduje się mój dom, usłyszałem, że woda na mojej posesji sięga do klamki w garażu. W pierwszym odruchu chciałem natychmiast wracać do domu, ale ostatecznie zostaliśmy z rodziną jeszcze 3 dni, jakie mieliśmy do końca turnusu.
Powrót do domu
W pierwszej kolejności zawiozłem żonę z dziećmi do rodziny, a sam zająłem się usuwaniem zniszczeń na posesji. Następnie udałem się do elektrowni. Załoga była cały czas na stanowisku pracy. Droga dojazdowa do elektrowni została zalana, wcześniej zdążyliśmy przeparkować nasze samochody w bezpieczne miejsca. Podzieliliśmy zadania dla wszystkich pracowników. Wokół elektrowni układaliśmy worki z piaskiem. Przyjechało też nasze kierownictwo i noc przed przejściem drugiej fali szczytowej spędzili z nami. Telefony w elektrowni się urywały. Byliśmy w ciągłym kontakcie m.in. ze strażą pożarną i komitetami powodziowymi, które sugerowały jakie działania powinny być podejmowane. Ostateczne decyzje podejmowało jednak nasze kierownictwo.
Wojsko z mieszkańcami okolicznych miejscowości układało worki z piaskiem na koronie zapory. Zdarzyło się też, że ciężarówka dowożąca piasek przewróciła się na polnej drodze, na szczęście nikt nie ucierpiał w wypadku.
Wcześniejsze prognozy, jakie otrzymywaliśmy, były bardzo optymistyczne, mówiły, że druga fala będzie o połowę mniejsza od pierwszej. Okazało się natomiast, że była jeszcze większa. Obawialiśmy się, że woda dostanie się na koronę zapory, jak to miało miejsce w czasie powodzi w 1977 roku. Byliśmy przygotowani do ewentualnej ewakuacji, która byłaby konieczna w momencie przelania się wody przez koronę. W takim wypadku elektrowni groziłoby całkowite zalanie. Monitorowaliśmy sytuację i czekaliśmy na przesilenie fali. Poziom wody w zbiorniku w kulminacyjnym momencie znajdował się tylko 32 cm poniżej korony. Na szczęście budynek elektrowni nie ucierpiał, zalana została jedynie piwnica.
Szczególnie utkwiło mi w pamięci…
Kiedy otworzyliśmy przelew kaskadowy, początkowo zaczęły spływać pojedyncze stróżki wody, aż w końcu runął prawdziwy wodospad. Co ciekawe była wtedy piękna, słoneczna pogoda i nad kaskadą zrobiła się tęcza. Był to niesamowity widok. Siła żywiołu była tak potężna, że w całym budynku drżały wszystkie okna i drzwi. Spieniona, brązowa woda z ogromnym hukiem i prędkością niosła wielkie kłody. Akurat przed powodzią odbywał się remont stopni kaskady. Firma remontowa nie zdążyła ewakuować całego sprzętu i część maszyn została porwana i zatopiona przez wodę obok budynku elektrowni. Zniszczenia po przejściu obu fal były takie, że remont musiał być wykonany od początku.
Powódź dzisiaj
W tamtym czasie nie mieliśmy takich dokładnych prognoz jak teraz. W tej chwili stany rzek są monitorowane, a komitety kryzysowe działające w ramach starostw powiatowych dysponują dokładnymi danymi. Myślę, że obecnie w podobnej sytuacji moglibyśmy się szybciej przygotować i utworzyć odpowiednią rezerwę w zbiorniku. Lepiej przygotowane są też okoliczne miejscowości, takie jak: Wleń, czy Lwówek Śląski, w których wybudowano wały przeciwpowodziowe. Na szczęście w ostatnich latach nie musieliśmy się przekonać o ile lepiej jesteśmy przygotowani i obyśmy jak najdłużej nie musieli.