Szlakiem Wielkich Klubów Piłkarskich

paź 06 2022

Nazywam się Mariusz Kaczmarczyk i z branżą energetyczną związany jestem od 2010 roku, kontynuując rodzinną tradycję.
W TAURON Wytwarzanie pracuję przy utrzymaniu ruchu, w dziale odpopielania i odżużlania na stanowisku Starszy Obchodowy. Jest to jedna z bardziej strategicznych funkcji, bo dbamy o to, by transport odpadów popaleniskowych nie został zakłócony. Do moich obowiązków należy dokładne sprawdzanie wszystkich urządzeń, liczników, zegarów i manometrów, które odpowiadają za cały proces transportu. Po pracy rozwijam swoją pasję podróżniczo-piłkarską
​​​​​​​i łączę ją z działalnością charytatywną.

 

Mam to szczęście, że urodziłem się w czasach, gdy nie było jeszcze komórek, a i tak wiedziałem gdzie znaleźć swoich przyjaciół - po tytule nietrudno się domyślić, że chodzi o boisko.  

Bazarowa koszulka z nazwiskiem piłkarskiego idola dodawała plus 10 do siły, mocy i umiejętności. Gdy ktoś taką miał, to wiadomo było, że żarty się skończyły...  Każdy mecz w tych czasach był o mistrzostwo i nikt nie odstawiał nogi. Siniaki i otarcia to były nasze „wojenne blizny” i powód do dumy! Bo przypomnę, że kiedyś nie było zielonych orlików tylko asfaltowe i szutrowe boiska. Wtedy piłką żyły miasta, osiedla, podwórka i wsie, każdy był ogarnięty futbolową gorączką. Teraz, niestety, prędzej znajdziesz kogoś, kto zagra z Tobą w FIFĘ na konsoli, niż pójdzie pokopać na boisko.

Gdy u mojego Przyjaciela (z którym wielokrotnie wznosiliśmy osiedlowy Puchar Ligi Mistrzów) zdiagnozowano stwardnienie rozsiane, postanowiłem mu pomóc w tej nierównej walce z chorobą, łącząc to, co kochaliśmy, czyli futbol, z moją drugą pasją - podróżami. Pomysł był bardzo prosty. Chciałem od każdego klubu, który odwiedzę, pozyskać pamiątkę lub koszulkę z autografami zawodników, by później móc zorganizować licytację, a zebrane środki przekazać na leczenie przyjaciela.

Mariusz Kaczmarczyk-Szlakiem Wielkich Klubów Piłkarskich

I tak ruszyłem w świat - Szlakiem Wielkich Klubów Piłkarskich, odwiedzając 15 krajów i zaliczając około 150 piłkarskich klubów, w tym tych topowych wielkich marek. Dzięki zrozumieniu i wielkiej empatii władz klubowych, a także zaangażowaniu sportowców, liczba moich „trofeów” rosła. Z czasem mogłem wziąć pod swoje „skrzydła pomocy” inne chore dzieciaki.

Dużo osób mnie pytało, po co stadiony, skoro wszystkie są takie same, i czym one mogą zaskoczyć. Mógłbym spokojnie napisać o tym książkę, bo przecież każda arena jest inna, ze swoją niezwykłą historią i unikalną atmosferą. By potwierdzić moją tezę, zabiorę Was na wycieczkę po miejscach, które zrobiły na mnie największe wrażenie. Pierwszym przystankiem w naszej podróży będzie Belgrad w Serbii, gdzie rezydentem pewnego obiektu jest FK Vozdovac i nie byłoby może w tym nic nadzwyczajnego,  gdyby nie fakt, że ich stadion znajduje się na dachu hipermarketu! Tak, dokładnie, na dachu hipermarketu.

Jedziemy dalej - tym razem Chorwacja i ekipa HNK Rijeka - tutaj mamy przykład doskonałej harmonii i współpracy człowieka z przyrodą, bo obiekt jest wkomponowany między skalną przepaścią a Adriatykiem.

Kolejnym przykładem jest malutkie boisko we wsi Cierny Balog na Słowacji, które jest znane z tego, że wzdłuż linii bocznej przejeżdża pociąg. 

Ostatnim przystankiem jest wizyta u naszych południowych sąsiadów. Mało kto wie, że czeska Praga może się pochwalić największym stadionem piłkarskim świata  (Stadion Strahov)! Trybuny mogą pomieścić ok. 250 000 widzów. Na płycie głównej mieści się 8 boisk: 7 pełnowymiarowych piłkarskich, w tym jedno ze sztuczną murawą i jedno do minifutbolu, również ze sztuczną nawierzchnią.

Żałuję,  że nie możecie zobaczyć tego moimi oczami, bo żadne zdjęcia, niestety, nie są w stanie oddać mojej radości i ekscytacji podczas takich piłkarskich wojaży.

Podczas moich wypraw miałem przyjemność spotkać się z naszymi reprezentantami m.in.: w Rzymie z Łukaszem Skorupskim, w Amsterdamie z Arkiem Milikiem, w Kolonii z Pawłem Olkowskim, w Dortmundzie z Łukaszem Piszczkiem. Każde takie spotkanie to dla mnie ogromne wydarzenie, bo na co dzień widziałem tych graczy tylko w TV. 

Gdy nastał czas pandemii, wydawać by się mogło, że to koniec moich działań. Nic bardziej mylnego!  Postanowiłem wtedy skoncentrować się na Polsce i z racji tego, że jesteśmy mieszkańcami województwa śląskiego, skupiłem się właśnie na tym regionie. Koszulki pozyskiwałem w zależności od okoliczności - osobiście lub korespondencyjnie. Efekt tych działań przerósł oczekiwania nie tylko moje, ale i rodziców chorych maluchów. Udało nam się w ten sposób zebrać około 38 tysięcy złotych na leczenie i rehabilitację. Jednym słowem dokonaliśmy cudu, bo nie wiedzieliśmy  czy akcja się przyjmie i czy w ogóle będzie można ją przeprowadzić. Obudziliśmy w ludziach lokalny patriotyzm, który był strzałem w dziesiątkę, ponieważ okazało się, że  oprócz swoich sympatii ekstraklasowych, chcieli mieć koszulki z podpisami klubów  z miejscowości,  w których mieszkali (były to głównie małe LZS-y, gdzie grali ich przyjaciele, znajomi czy członkowie rodziny). Aktualnie mój licznik wskazuje około 100 polskich aren i nadal rośnie. 

Często spotykam się ze słowami „Mario, skąd Ty bierzesz na to siłę”? Mówię wtedy, że mam tyle pokładów pozytywnej energii dzięki branży energetycznej, w której pracuję!  

Co dalej? Może swoja Fundacja?  Może ustanowienie rekordu Guinnessa? Może wydanie jakiegoś przewodnika stadionowego? Zobaczymy, czas pokaże, najważniejsze w tym wszystkim jest jednak to, by postawić na nogi głównych bohaterów, którym dedykowana jest ta akcja, czyli chore dzieciaki. 

Jestem przekonany, że się to uda, bo jestem inicjatorem jeszcze kilku innych projektów, ale to jest już zupełnie inna historia...

Mariusz Kaczmarczyk (TW)

 

Czytaj MegaMocne historie o pracownikach Grupy TAURON w każdą środę w Dzienniku Zachodnim, Nowej Trybunie Opolskiej, Gazecie Wrocławskiej, Gazecie Krakowskiej oraz w Tauronecie: E-prenumerata wybranych regionalnych gazet (sharepoint.com).